7 LAT BEZ BOGA - historia bardzo osobista

4 lata temu pierwszy raz weszłam do mojego kościoła w Gdańsku. Nie był to kościół standardowy, nie było ołtarza, ściany raczej białe, brak świętych obrazów i witraży. Byli za to ludzie, ludzie którzy mimo swojej różnorodności, mają jeden cel. Z tym celem spotkałam się wtedy tamtego dnia, kiedy bardzo chora i zmęczona życiem w ciągłym strachu, stojąc w wejściu usłyszałam słowa: "Jeśli ktoś jest chory, proszę, niech podejdzie do przodu. Będziemy się o was modlić." Nie czekałam ani sekundy, pobiegłam do samego przodu.

Nigdy nie byłam religijna, chociaż wielu ludzi mogło tak sądzić. Ja po prostu zawsze wiedziałam, że Bóg istnieje, po prostu czułam Jego obecność i już jako małe dziecko rozmawiałam z Nim po dziecięcemu biegając po ogrodzie pomiędzy śliwami i jabłoniami posadzonymi przez moich dziadków, które zresztą do dzisiaj w tym ogrodzie rosną. 
Kiedy miałam 12 lat dowiedziałam się z Biblii, że Jezus uzdrawiał, robił to wręcz masowo.Wtedy modliłam się o uzdrowienie w różnych sferach i zaczęło przychodzić. Powiedziałam Jezusowi jasne TAK, od tej pory moje życie przeszło totalną przemianę, trawa wydawała się bardziej zielona, a niebo bardziej niebieskie. Wtedy zorientowałam się, że relacja z Bogiem jest równa relacji z żywą, prawdziwą osobą, a jedyne co musiałam zrobić to zaufać i wierzyć. Tej więzi, którą zaczynałam zawiązywać nie można było porównywać do niczego innego, można było mówić mi, że chrześcijaństwo to mistyfikacja  znam doskonale wszystkie założenia i fundamenty tych światopoglądów: "religia to wymysł ludzki" czy też: "bóg jest w każdym z nas", ale ja jasno wiedziałam, że doświadczenie relacji z Bogiem można porównywać do relacji z realną, namacalną osobą i na pewno nie byłam to ja sama. Wręcz przeciwnie, oddając moje życie w ręce Jezusa zostałam uwolniona od polegania na sobie. 

7 LAT BEZ BOGA


Czytając Biblię i żyjąc poza tym jak normalna dziewczynka, tyle że z dala od domu rodzinnego i mieszkająca w internacie, mając już kilkanaście lat, szukałam swojego miejsca na świecie. Myślę, że podobnie jak wielu młodych ludzi dzisiaj, krążyłam jak taki wolny elektron bez większego poczucia celu i sensu. Miałam jakieś marzenia, ale świat mówił tylko, że aby coś osiągnąć, trzeba być mądrym, twardym i polegać wyłącznie na sobie. Ja wiedziałam, że jest coś więcej. Wspólnoty i kościoły w których szukałam swojego miejsca nie zapewniały mi poczucia tego, co odnalazłam jako 12 latka. Spotykałam tam ludzi, którzy wierzyli w Boga, mówili nawet o Jezusie jako o Panu i Zbawicielu, problem był tylko jeden...wydawało mi się, że czasami ja znam Go lepiej niż oni. Bo ja z Nim codziennie rozmawiałam, o wszystkim, wszędzie i o każdej porze. Oni spotykali się z Nim w niedzielę w kościele ,a poza tym ich życie nie mówiło mi za wiele o tym, żeby mieli z Nim relację. Wiedzieli kim On jest i co mówi o Nim Biblia, ale nie znali Go osobiście. Dlatego ciężko mi było - zagubionej 16 latce - znaleźć swoje miejsce i wzrastać duchowo w takich miejscach. Dlatego kolejnych 7 lat mogę nazwać latami bez Boga. Bo co mi po tym, że słyszałam, że gdzieś istnieje mój przyjaciel, skoro nie mam z nim żadnego kontaktu...no może czasami przeczytam jakiegoś starego smsa i przypomnę sobie o nim. Ale to nie było to samo co kiedyś.

4 LATA Z BOGIEM


Dlatego napisałam kiedyś post: Mam 26 lat, jestem projektantem i kocham mój kościół. Bo wiem, jak ważne jest takie miejsce. Przez siedem długich lat żyłam bez Boga, mając w pamięci cuda, które uczynił, modliłam się nawet, ale moją perspektywą życia nie było Niebo, moją perspektywą życia był strach o życie i przetrwanie. Teraz rozumiem, że nie można żyć z Bogiem na 70%, a na 30 słuchać świata i ludzi, którzy zaprzeczają Jego istnieniu, ale mają w sumie spoko pomysły na życie. Prędzej, czy później to, kogo słuchasz i czego słuchasz zacznie wydawać owoc w Twoim życiu - ja słuchałam wszystkich, tylko nie Biblii, bo ktoś powiedział mi w pracy, że to religijna manipulacja. Nic bardziej mylnego. Po tych czterech latach chodzenia z Bogiem, widzę, że nie mogłam podjąć lepszej i cenniejszej decyzji niż właśnia ta.

WOLNOŚĆ JEDNO MA IMIĘ


5 lat temu mogłabym siebie nazwać wierzącym, niepraktykującym. Albo praktykującym słuchanie świata, który miał mi do zaoferowania plotki, strach, choroby, wojny i niepewność o własną przyszłość. Jedyna opcja zastępcza to zmienianie świata o własnych siłach i bycie dobrym na przekór złemu - to piękne, ale na dłuższą metę, bez dobrego źródła zasilania, po prostu się wypalisz.
W tamte wakacje 5 lat temu byłam bardzo chora, mój układ nerwowy został kompletnie rozregulowany. W efekcie każdego dnia cierpiałam - dosłownie cierpiałam ze strachu. Omdlewałam, miałam koszmary, a raz na moim ciele pojawiły się wielkie bąble, które wyglądały jakbym się czymś oparzyła. Lekarz na pogotowiu powiedział, że nigdy czegoś takiego nie widział, i że na razie ponieważ jest niedziela, może mi przepisać leki na uczulenie. Próbowałam jakoś funkcjonować, ale dla młodej dziewczyny, która nie jest w stanie wyjść z domu, trudno ukrywać taki stan przed znajomymi. W efekcie spędziłam prawie całe wakacje sama w małym wynajętym pokoju. Miałam wspaniałą współlokatorkę w tym mieszkaniu i przebywanie z nią dodawało mi otuchy. Ale po 2 miesiącach pewnego dnia, kiedy żadne leki, suplementy, witaminy ani lekarze nie byli w stanie mi pomóc, a każdy dzień był męką, padłam w pokoju na kolana i szlochając zawołałam do Boga: jeśli tak ma wyglądać reszta mojego życia, to ja już nie chcę żyć. Pomóż mi, błagam...


"Położyłem dziś przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo.Wybierz przeto życie, abyś żył." ~Bóg


Wielu z nas ma żal do Boga, modlą się, czekają na znaki z nieba, a nie znają Jego jak przyjaciela. Oczekują, że będzie spełniał ich prośby, w zamian za to, że będą porządnymi ludźmi, "no bo Bóg nie chce żebyśmy grzeszyli". To prawda - ale nie chce, żebyśmy to robili dla naszego własnego dobra, nie chce dla nas tego, bo nas kocha, a skoro nas kocha, to pragnie z nami relacji. Relacja z Bogiem to Twój świadomy wybór, Twoje świadome działanie. Ja wtedy postanowiłam wybrać życie, bo przypomniałam sobie tamtego dnia, że kiedyś Bóg mnie uzdrowił, wielokrotnie. Byłam z Nim blisko i znałam Jego głos, był moim pasterzem i niczego mi nie brakowało. Jeśli znam Jezusa jako przyjaciela, to wiem też na pewno, że jest On lekarzem.
Kilka dni później pojechałam spory kawałek przez Polskę na warsztaty wokalne z chórem. To wymagało ode mnie wielkiej wiary i pokonania strachu. Już na miescu miałam kilka razy krwotok z nosa, mimo, że nigdy wcześniej w życiu, ani później mi się to nie przytrafiło. Była tam pewna wspaniała kobieta, która zaprosiła mnie przy okazji jednej z przerw do swojego kościoła. Mnie - łysą [sic!], wykolczykowaną, wytatuowaną dziewczynę.
Niedawno powiedziała mi, że się mnie bała, a mimo to podeszła, zebrała się na odwagę :) Bo Bóg nie patrzy na wygląd, nie przeraża Go nasza aparycja, bo zna nasze serce, dlatego Kamila nie poddała się i zaprosiła mnie do siebie. Kolejne 2 miesiące nie mogłam wyjść z domu, kilka razy próbowałam, ale nie byłam w stanie, bo strach przed omdleniem był ogromny, w końcu pamiętając o tym zaproszeniu, mając tylko miejsce zapisane na kawałku papieru wyruszyłam o 12:00 z domu, by po 12:30 postawić pierwszy raz nogę w moim kościele. 

Teraz wróćmy do początku tej historii - dlaczego kocham mój kościół? Ponieważ poznałam tam ludzi, którzy poznali Boga w żywy sposób, podobnie jak ja kiedyś, kiedy miałam 12 lat. Ponieważ to miejsce, które dało mi ochronę i duchowy wzrost, a ludzie są życzliwi nie przez grzeczność, ale ponieważ ich serca wypełnia Boża miłość. Nie działają o swoich siłach, ale czerpią w Bożego źródła.
W ciągu 5 miesięcy byłam absolutnie zdrowa...swoimi wynikami badań krwi mogłam pochwalić się na spotkaniu młodzieżowym - wszystkie objawy ustały, nawet anemia zniknęła.

TO DOPIERO POCZĄTEK


To był początek mojej nowej drogi z Bogiem, od tamtej pory dzięki miejscu takiemu jak mój Zbór miałam okazję uczyć się na nowo budowania zdrowych relacji, zobaczyłam pełne, zdrowe rodziny i małżeństwa, które pomimo ogromnego stażu, nadal są w sobie zakochane.Dlatego uważam, że każdy wierzący, jeśli nie jest powołany do życia pustelnika, powinien mieć kościół, który będzie dla niego miejscem wzrostu. Poznałam ludzi, którzy rozpoczynają dzień pełnią nadziei oraz uśmiechu, a swoją wartość czerpią z Bożeg Słowa. Zaczęłam się uczyć patrzeć na siebie i innych z perspektywy Nieba. Dlatego uważam, że kościół powinien być domem. Czasami musi być szpitalem dla chorych duchowo, ale nigdy nie jest miejscem dla świętych doskonałych ludzi - bo nikt nie jest i nie będzie nigdy doskonały.

Piszę ten post w refleksji nad dzisiejszym porankiem - kiedy mogłam w spokoju zastanowić się nad swoim życiem i podziękować Bogu za wszystko. Bo miejsce z jakiego mnie wyrwał, mogłam nazwać piekłem na ziemi. Widzicie jakie to niesamowite? Bóg nigdy nie obraził się na mnie za to, że przestałam z Nim spędzać czas i zapomniałam o Nim...On zawsze czekał na mnie z otwartymi ramionami, pełen doskonałej miłości i łaski. A "doskonała miłość, usuwa strach". (1 List Jana)
Już się nie boję o przyszłość. Moją decyzją jest pójście w 100% za Bogiem, moim celem ratowanie innych ludzi.




(foto okładkowe - Sara-Ruth Wółkiewicz)






1 komentarze:

  1. Prawie się popłakałam. A dzisiaj myślałam o podobnych wnioskach, szczególnie "czasami musi być szpitalem dla chorych duchowo, ale nigdy nie jest miejscem dla świętych doskonałych ludzi - bo nikt nie jest i nie będzie nigdy doskonały."
    Chwała Bogu za wszystko i że On nas kocha pomimo.
    Bless!

    OdpowiedzUsuń