Bye bye babyblues

Już raz zaczynałam pisać ten post, ale musiałam usunąć wszystko, bo moje przemyślenia nie były jeszcze pełne. Nie były uzupełnione o kilka ważnych słów, które zmieniły moją perspektywę.
Pierwszy tytuł brzmiał: "Baby blues i trzeba będzie żyć dalej... " I dzisiaj o tym będzie - o pierwszych tygodniach macierzyństwa, o tym jaką drogę przeszło moje myślenie i co musiałam zrozumieć, żeby nie zwariować, z tą różnicą, że poprzedni wpis był zabarwiony goryczką, ten ma kolor nadziei i wolności.

Nowy tytuł brzmi trywialnie, ale absolutnie nie trywializuję syndromu babyblues - były to najcięższe chwile mojego życia, mogę je porównać do ataków depresji, które przeżywałam jeszcze przed nawróceniem. Koszmarne doświadczenie. Piszę natomiast z perspektywy zwycięzcy i chcę dzielić się tym doświadczeniem z tymi, które być może właśnie przez to przechodzą, lub boją się, że je to czeka. Moje kochane - nie mogę mieć na to wpływu, mogę jedynie modlić się, aby babyblues was nie dotyczył, albo, żeby mój wpis dodał wam absolutnej siły i otuchy w tym wymagającym trudnym czasie po porodzie.

Zacznijmy od tego, że jestem osobą o naturze perfekcjonisty, a social media promują obraz matki poporodowej idealnej, ikonicznej wręcz, takiej, co jej zdjęcie możesz sobie powiesić w salonie nad sofą. A ja kocham detal i piękno - pod kątem detalu rozważam wiele rzeczy w moim życiu - nawet ubrania dla dziecka, które ponosi 3 miesiące i oczywiście nie będzie tego pamiętał. Ta cecha jak każda w swoich skrajnościach potrafi być po prostu niebezpieczna, dlatego pierwsze tygodnie z naszym synem w domu jawiły mi się jako jedno przeciągłe pasmo stresu, którego nie w sposób było zwalczyć własnymi siłami. Dlatego też piszę tutaj jak było, bo nie będę udawać, że było idealnie i pudrowo.

WONDERWOMAN

Levi urodził się na początku czerwca, siłami nie natury, lecz Irminy - kobiety z krwi i kości. Było trudno, było mi ciężko i bolało. Od mojego porodu każda mama stała się dla mnie superbohaterem i ta myśl właśnie pozwoliła mi przeżyć pierwsze potężne uderzenie babyblues'a, które miało miejsce już 2 nocy, kiedy byłam jeszcze na oddziale w szpitalu. Kiedy jest się liderem - człowiekiem, który na co dzień ma styczność z problemami i emocjami wielu osób, wytwarzasz w sobie podświadomie poczucie niezniszczalności, bo przecież na wszystko znasz odpowiedź - a jeśli nie znasz, to uruchomisz racjonalne myślenie i poznasz. To poczucie bywa niezwykle zgubne, a ten pierwszy atak huśtawki hormonów uświadomił mi po raz kolejny, że bez Boga jestem po prostu słaba...i to nie tak, że ze mną jest coś nie tak - bez Boga każdy jest słaby, bo każdy prędzej czy później przekona się, że nie jest nieśmiertelny ani niezniszczalny. Płakałam dużo i mocno, a w nocy wyłam, mimo, że prawie bezgłośnie, żeby nie obudzić innych dziewcząt na sali. Było mi bardzo ciężko, spadła na mnie mieszanka strachu, zmęczenia, bezsilności, i paniki. Nie płakałam tak bardzo od czasów sprzed nawrócenia, kiedy to w atakach depresji uderzałam w pokoju głową o ścianę. Nie poznawałam siebie samej. Przed północą 2 dnia zadzwoniłam do męża - on oczywiście stanął na wysokości zadania: "dasz radę, odetnij się od tego, włącz sobie kazanie, uwielbienie, posłuchaj Billa Johnsona"- mówił. Jako posłuszna żona nie mogłam postąpić inaczej, bo chociaż moje ciało i umysł chciały dalej wyć pod kołdrą, to ja wiedziałam, że rada męża jest bezcenna. I tak się stało - podczas tej godziny udało mi się odprężyć, z całych sił starałam się skupić na modlitwie i nagle poczułam, że Bóg mówi do mnie: "Zawsze chciałaś być superbohaterem, jak Wonderwoman - i tak naprawdę jesteś wonderwoman - przecież dałaś życie." Ważne jest, żebym tu napisała, że ataki płaczu i strachu uruchamiały się poprzez wspomnienia z porodu - wspomnienie własnego krzyku pełnego bólu było dla mnie wręcz tramatyczne, podczas kąpieli w szpitalu zaczęłam tracić oddech na wspomnienie tego momentu, bo tak ciężkie było to dla mnie przeżycie. Po tym, kiedy Bóg odpowiedział na moją modlitwę coś się zmieniło w moim myśleniu - teraz, kiedy przypominam sobie tamten krzyk nie czuję już strachu. Strach przerodził się w dumę i podziw dla samej siebie i każdej kobiety, która dała życie. 

DZIECKO TO CZŁOWIEK

Levi jest cudownym chłopcem, jest bardzo spokojny i pogodny. Kocham go ponad życie. Ale mimo tego, że kiedy dowiedziałam się o ciąży (płakałam ze szczęścia tak bardzo, że nie mogłam dokładnie przyjrzeć się czy na pewno na teście są dwie kreski), to na początku stres i strach plus mieszanka hormonalna były tak silne, że przez pierwszych 20 dni pozostanie samej z dzieckiem w domu napawało mnie absolutnym strachem i bezsilnością. Byłam przerażona, zdarzało się, że płakałam przez okrągłą godzinę, aż do bólu głowy a potem miałam ogromne wyrzuty sumienia, że jestem złą matką, bo dziecko będzie czuło ten strach i stres, a przez ból głowy nie będę w stanie się nim zajmować tak, jak powinnam. Kluczowym wsparciem okazał się mąż i położna, oraz najbliżsi przyjaciele - wiedziałam, że nie mogę odcinać się od ludzi, mimo, że wydawało mi się to ponad siły to pisałam, czasami dzwoniłam i pytałam o to wszystko co przeżywałam, a poczucie, że ktoś już przeżył to samo co ja dodawało mi sił, aby wygrywać kolejny dzień, bo wtedy naprawdę liczyłam każdą dobę i z utęsknieniem czekałam, aż Levi będzie trochę starszy, żebym mogła go już lepiej poznać i wiedzieć, jak mam się nim zająć. 
Co powodowało ten strach? Płacz dziecka, zmęczenie i nowa sytuacja, nad którą bałam się, że nie będę potrafiła zapanować - to właśnie tutaj mój perfekcjonizm i dążenie do sytuacji, żeby syn nigdy nie płakał i był zawsze szczęśliwy okazały się zgubne. Przecież dziecko komunikuje się poprzez krzyk i płacz, moje podświadome dążenie do ich braku było zatem syzyfową pracą. Podnoszenie głowy przy każdym jego westchnięciu w nocy i nerwowe sprawdzanie czy nie otworzył oczu i czy aby nie jest już głodny nie miało zupełnie sensu, a stało się tylko przyczynkiem do jeszcze większego deficytu snu i stresu. 
Co mi pomogło? Pewne zdanie, które usłyszałam: dziecko też jest człowiekiem i ma prawo mieć gorszy dzień. Nie pójść spać w tej godzinie, o której zazwyczaj zasypiał, ma prawo nie chcieć słuchać tej kołysanki, a chciałby żebym po raz 10 pomachała mu czarną lampą wiszącą na sznurze pod sufitem. Dziecko nie jest robotem, ani grą w której można nabić perfekcyjnie wszystkie levele na 100% i iść spać. To zwykły, po prostu i aż człowiek - ta myśl, jako jedna z kilku pomogła mi się uporać z babyblues'em. Dała mi trochę wytchnienia i sprawiła, że branie sztućców z szuflady podczas jego snu przestało być wykańczającą grą w bierki (oby tylko go nie obudzić), i chociaż nadal gramy w te bierki, to po prostu już na luzie. Dajemy sobie żyć i być normalną rodziną.

INWESTYCJA


Kolejną rzeczą, z którą musiałam się zmierzyć, było poczucie utraty części życia. Z osoby aktywnej na co dzień do granic możliwości musiałam przerzucić całe swoje skupienie na jedną małą istotę, zostając głównie w domu i to była jedna z trudniejszych, ale bardziej inspirujących lekcji mojego życia. Kiedy zostajesz rodzicem Twój egoizm musi przejść przez trudną drogę. Nie mówię, że musi umrzeć, bo zdrowy egoizm jest według mnie ważną częścią naszego życia, ale na pewno musi przejść przez sito wyrzeczeń. Musisz zdać sobie sprawę, że żyjesz dla nowej osoby i że dla tej osoby jesteś wszystkim, całym światem. Dziecko do 3 roku życia nie ma poczucia odrębności osobowej - jest mama - jestem i ja, a kiedy mama znika z pola widzenia zaczyna się tragedia. Patrząc na mojego syna wiem, że nie straciłam nic, ale zyskałam wiele. Zyskałam pełniejszą rodzinę i przywilej wychowania nowego człowieka, jest to zaszczyt i nie mogę się doczekać, aż razem będziemy poznawać świat dookoła nas, cieszy mnie perspektywa odkrywania siebie w tej sytuacji na nowo i odkrywania potencjału naszego syna. Co do zdrowego egoizmu, to wiem, że nie straciłam tej części siebie, która będzie działać w służbie i tworzyć sztukę - ale jak mówi Biblia - wszystko ma swój czas - wiem, że im mały będzie starszy, tym więcej drzwi do naszego i mojego rozwoju będzie otwartych. Mimo, że moje początkowe nastawienie było pełne rezygnacji i ciemnych myśli (wypadnę w obiegu, nie będę już dobrym designerem, nic już nie osiągnę), to teraz dzięki pomocy i radom naszego doświadczonego przyjaciela wiem, że to początek przygody, on ma 5 dzieci (wszystkie już dorosłe) więc on akurat wie co mówi.

KTO TUTAJ RZĄDZI


Po porodzie nie chciałam zaniedbywać mojego życia modlitewnego, ktoś może pomyśleć, że to łatwe, bo siedzisz w domu cały czas, ale mogę powiedzieć, że to praca na pełen etat, tylko trzeba jeszcze dom posprzątać i obiad ugotować (na szczęście mam wspaniałego męża i nie muszę tego robić sama). Wiedząc, że bez Boga ani rusz każdego dnia dzielnie walczę o skupienie na tej części mojego dnia - odpaliłam plan czytania Biblii (polecam na YouVersion), śpiewam Leviemu worship, czasami w swojej autorskiej wersji i uczę się niektórych fragmentów na pamięć - ta praca już przynosi efekty, bo kiedy strach próbował mnie dopaść, ja przypominałam sobie kto rządzi w tym domu i kto ma moc. Bóg mnie kocha, kocha moją rodzinę, On dał nam syna i też On będzie się o Niego troszczył. To też przypomniał nam wczoraj nasz przyjaciel: "wyluzuj trochę, bo zwariujesz, zwłaszcza ze swoim detalizmem", przypomniał mi, że na tym polega zaufanie i wiara, że Bóg też będzie zabiegał o to, aby naszemu synowi dobrze się układało w życiu, że będzie go chronił i wspierał w trudnych momentach, ale aby On mógł to robić bez przeszkód, ja muszę wyluzować. Strach jest bardzo złym doradcą i może okraść nas z wielu pięknych momentów. Mnie okradał z radości pierwszych wspólnych chwil, spacerów, zakupów - zawsze się bałam, że coś złego się zaraz stanie, bałam się, że mały będzie głodny, zacznie płakać i że świat się zacznie walić. A wiara polega na tym, że poddajesz się i ufasz, Piotr wyszedł z łodzi, zrobił krok, zaczął tonąć bo zwątpił, a mimo to Jezus wyciągnął do niego rękę i wyciągnął go z wody. Wiem, że nawet jeśli popełnię jakiś błąd, to Bóg jest ze mną i będzie nas chronił, bo moja rodzina jest darem od Niego - On widząc moje serce i jego zamiary będzie moją tarczą i chwałą (Psalm 4) To On tutaj rządzi.

Pa,pa babyblues


Jeśli jesteś młodą mamą i przechodzisz to, co ja przechodziłam, to chcę Cię zachęcić i powiedzieć, że już za rogiem jest koniec, że można z tego wyjść i można zacząć cieszyć się macierzyństwem pełną parą, nawet jeśli w tym momencie wydaje Ci się to nierealne. Biblia jest pełna obietnic dobrych też na ten czas, nikt nie każe być Ci niezniszczalną, bo taka nie jesteś, jesteś tylko człowiekiem, tak samo jak Twoje dziecko - daj sobie trochę luzu, bo zwariujesz, a Bogu daj się poprowadzić w nową historię i nowy rozdział waszego życia.



PS. Jeśli objawy BB nie ustępują samoistnie po 6 tygodniu od porodu, powinnaś skonsultować się z lekarzem, mogą być to początki depresji poporodowej.




0 komentarze:

Prześlij komentarz